Temat o filmach które ostatnio oglądaliście. Piszemy podobnie jak w temacie książki tj.: tytuł, plakat, opis (może być np. filmweb.pl) i kilka waszych słów o filmie. Szczególną uwagę zwracajcie na spojlery, które należy odpowiednio za-tagować.
Avatar
"Avatar" opowiada historię sparaliżowanego byłego komandosa, który dostaje szansę odzyskania zdrowego ciała. Musi jednak wziąć udział w specjalnym programie militarnym o nazwie Avatar.
Kopia tekstu z mojego bloga, spojlerów nie ma, gdyż całą fabułę przedstawiono w zwiastunie
Jako fan Camerona nie ukrywam, że byłem pełen obaw. Praktycznie nie wiadomo było w jakiej formie jest reżyser – talentu się nie traci, ale zarówno kino jak i odbiorcy nie są juz tacy sami jak kilka lat temu i maja zupełnie inne wymagania. Irytowało mnie tez ciągle porównywanie z titaniciem. Największy as w rękawach speców od marketingu – jedenaście oskarów za poprzednie dzieło kanadyjskiego wizjonera. Chwyt może i dobry, ale porównania bardzo często były bez sensowne i nie na miejscu. Jak powszechnie wiadomo, kręcenie zdjęć z żywymi aktorami zakończyło sie juz w 2007 roku, reszta to robota komputerów – i z tym wiązała się kolejna obawa, czy to wszystko nie będzie zbyt sztuczne, czy nie będzie to zwykły obraz bez duszy, chyba nie tylko ja zadawałem sobie to pytanie.
Mimo wszystko zaufałem twórcy i do filmu podszedłem z pełnym obiektywizmem.
Oczywiście stałym zwyczajem się spóźniłem. Jakieś 800 metrów z parkingu do kina pokonałem biegiem, jednak dzięki Bogu za reklamy przed filmami bo dzięki nim zdążyłem na początek.
Oglądało się przyjemnie, przynajmniej po sprincie do łazienki, bo wcześniej nie było czasu.
Niektórym przeszkadzały skaczące napisy, dla mniej nie stanowiły żadnego problemu.
Akcja filmu toczy się w 2154 roku na księżycu Pandora. Jest on bogaty w złoże unobtainium które na ziemi jest nieprzyzwoicie cenne, więc pewna amerykańska korporacja wysłała tam żołnierzy którzy mają się zając wydobyciem kruszcu. Jednak jak zwykle amerykanie mają pecha bo na planecie oprócz pięknej dżungli żyje sobie rasa Na’vi – wielkie niebieskie „niby koty”, a żeby było jeszcze bardziej na złość przybyszom największe złoże drogich kamyczków leży właśnie pod wioska niebieskich kotków.
Min. dlatego powstał program Avatar. Ludzie obcykali co nieco tubylców i wymyślili sprzęt pozwalający się w nich zamieniać, a ściślej mówiąc swoją ludzką świadomość przenieść do wcześniej wyhodowanego ciała. Korzystając z avatar’ów ludzie chcieli pokojowo i dyplomatycznie rozwiązać sprawę złoża.
I tu wchodzi nasz bohater – Jack Sully – były żołnierz marines, sparaliżowany od pasa w dół. Leci on na obcą planetę, aby dokończyć zadanie zmarłego brata – naukowca. Dostaje avatara zrobionego na podstawie ludzkiego DNA, oraz DNA tubylców, jest to droga impreza a ponieważ on i brat byli bliźniakami (więc mają identyczny kod genetyczny) to avatar będzie pasował także do niego i kasa się nie zmarnuje.
To ogólny zarys fabuły, ani jednego spojlera gdyż wszystkiego o czym napisałem można było się dowiedzieć już z pierwszego zwiastuna. W sumie dlaczego nie skoro fabuła nie jest kluczowym elementem filmu. Jest przewidywalna ale to w niczym nie przeszkadza gdyż ten film nie był nastawiony na skomplikowaną historię i widz dobrze o tym wie.
Ludzi na pandorze można podzielić na dwa obozy : naukowców i żołnierzy.
Ci pierwsi kochają każdy liść na obcej planecie, cały czas są czymś podekscytowani, bardzo szanują tubylców. Świetnie obrazuje to cytat Doktor Grace Augustine – kierownika projektu Avatar:
„Na Pandorze czyha wiele niebezpieczeństw. Jednym z nich jest to, że możesz pokochać ją zbyt mocno.”
Ci drudzy są ich całkowitym przeciwieństwem: zabijają wszystko co się rusza, są aroganccy a ich jedynym argumentem w dyskusji z „kotkami” jest spluwa.
Nasz główny bohater ma problem z przypisaniem się do którejś z grup, z jednej strony marines, co prawda były ale marines. Z drugiej strony na wyspę przywieziono go aby pracował z naukowcami i to z nimi spędza większość czasu.
W określeniu siebie pomaga mu szef ochrony, który stoi na czele żołnierzy. Oferuje mu sfinansowanie operacji nóg w zamian za informacje z obozu ”jajogłowych”.
I tu zraziło mnie to, że z amerykańskiego żołnierza zrobili idiotę. Na początku przekazywał informacje z myślą o operacji, a i z naukowcami się nie zakolegował więc łatwo mu to przychodziło a ciepłe słówka dowódcy jeszcze bardziej go do tego determinowały. Jednak w późniejszym czasie znalazł wspólny język z współpracownikami, zakochał się w córce wodza Na’vi a mimo to ciągle przekazywał info wojskowym, nie oszczędził informacji nawet o położeniu najświętszego miejsca tubylców, zupełnie jakby był nieświadomy konsekwencji swojego długiego języka. Dopiero gdy marines ruszyli do ataku Jack zorientował się, że zrobił źle. Do prawdy irytujące.
Poza tym nie można się do niczego przyczepić. Technologia Camerona wykonała swoje zadanie – doprowadziła do oglądania z otwartą gębą. Wszystko było bardzo realistyczne: dżungla, NaVi, ich mimika, zwierzęta. Szczególnie zapadły mi w pamięci latające góry „Alleluja” na których widok dosłownie straciłem dech w piersiach. Cała Pandora wygląda jak biblijny raj.
Cały ten marketing i otoczka wokół filmu sprawiła, że w kinie czułem się jakbym był obecny nie na seansie ale na jakimś wyjątkowym wydarzeniu, atmosfera w sali była niesamowita od początku do końca, film był „ponad” wszystkich.
Mówi się, że Avatara trzeba obejrzeć w 3D, byłem na takiej wersji filmu i szczerze powiedziawszy tych efektów nie było wcale aż tak dużo i jestem przekonany, że na wersji 2D bawiłbym się identycznie.
Avatar zbiera bardzo skrajne opinie: jedni wychwalają go pod niebiosa drudzy mieszają z błotem.
Generalnie zależy to od podejścia do filmu.
Dla jednych było to wydarzanie, przeżycie, doznanie.
Dla drugich tylko zaprezentowanie nowych technologii, z dodatkiem takim jak fabuła.
Ja oczywiście należę do tych pierwszych. Z krzesła wstałem dopiero po zobaczeniu nazwiska mojego ukochanego reżysera. Kolejny raz udowodnił o swoim talencie i sprawił, że film to przyjemność nie tylko dla oczu.
Wycieczkę na Pandorę zapamiętam jeszcze długo. Mimo tych wszystkich efektów specjalnych film zachował duszę a to było dla mnie najważniejsze. Teraz czekan na sequel, ponownie z obawami ponownie z wielką niecierpliwością.
PS.
Przyznam, że spałem przez jakieś 10 minut filmu. Pobudka o 5 i ten bieg do kina strasznie mnie zmęczyły.
Nie przespałem całego filmu tylko dlatego, że idiota siedzący obok wysypał na mnie trochę popcornu.
Avatar
"Avatar" opowiada historię sparaliżowanego byłego komandosa, który dostaje szansę odzyskania zdrowego ciała. Musi jednak wziąć udział w specjalnym programie militarnym o nazwie Avatar.
Kopia tekstu z mojego bloga, spojlerów nie ma, gdyż całą fabułę przedstawiono w zwiastunie
Jako fan Camerona nie ukrywam, że byłem pełen obaw. Praktycznie nie wiadomo było w jakiej formie jest reżyser – talentu się nie traci, ale zarówno kino jak i odbiorcy nie są juz tacy sami jak kilka lat temu i maja zupełnie inne wymagania. Irytowało mnie tez ciągle porównywanie z titaniciem. Największy as w rękawach speców od marketingu – jedenaście oskarów za poprzednie dzieło kanadyjskiego wizjonera. Chwyt może i dobry, ale porównania bardzo często były bez sensowne i nie na miejscu. Jak powszechnie wiadomo, kręcenie zdjęć z żywymi aktorami zakończyło sie juz w 2007 roku, reszta to robota komputerów – i z tym wiązała się kolejna obawa, czy to wszystko nie będzie zbyt sztuczne, czy nie będzie to zwykły obraz bez duszy, chyba nie tylko ja zadawałem sobie to pytanie.
Mimo wszystko zaufałem twórcy i do filmu podszedłem z pełnym obiektywizmem.
Oczywiście stałym zwyczajem się spóźniłem. Jakieś 800 metrów z parkingu do kina pokonałem biegiem, jednak dzięki Bogu za reklamy przed filmami bo dzięki nim zdążyłem na początek.
Oglądało się przyjemnie, przynajmniej po sprincie do łazienki, bo wcześniej nie było czasu.
Niektórym przeszkadzały skaczące napisy, dla mniej nie stanowiły żadnego problemu.
Akcja filmu toczy się w 2154 roku na księżycu Pandora. Jest on bogaty w złoże unobtainium które na ziemi jest nieprzyzwoicie cenne, więc pewna amerykańska korporacja wysłała tam żołnierzy którzy mają się zając wydobyciem kruszcu. Jednak jak zwykle amerykanie mają pecha bo na planecie oprócz pięknej dżungli żyje sobie rasa Na’vi – wielkie niebieskie „niby koty”, a żeby było jeszcze bardziej na złość przybyszom największe złoże drogich kamyczków leży właśnie pod wioska niebieskich kotków.
Min. dlatego powstał program Avatar. Ludzie obcykali co nieco tubylców i wymyślili sprzęt pozwalający się w nich zamieniać, a ściślej mówiąc swoją ludzką świadomość przenieść do wcześniej wyhodowanego ciała. Korzystając z avatar’ów ludzie chcieli pokojowo i dyplomatycznie rozwiązać sprawę złoża.
I tu wchodzi nasz bohater – Jack Sully – były żołnierz marines, sparaliżowany od pasa w dół. Leci on na obcą planetę, aby dokończyć zadanie zmarłego brata – naukowca. Dostaje avatara zrobionego na podstawie ludzkiego DNA, oraz DNA tubylców, jest to droga impreza a ponieważ on i brat byli bliźniakami (więc mają identyczny kod genetyczny) to avatar będzie pasował także do niego i kasa się nie zmarnuje.
To ogólny zarys fabuły, ani jednego spojlera gdyż wszystkiego o czym napisałem można było się dowiedzieć już z pierwszego zwiastuna. W sumie dlaczego nie skoro fabuła nie jest kluczowym elementem filmu. Jest przewidywalna ale to w niczym nie przeszkadza gdyż ten film nie był nastawiony na skomplikowaną historię i widz dobrze o tym wie.
Ludzi na pandorze można podzielić na dwa obozy : naukowców i żołnierzy.
Ci pierwsi kochają każdy liść na obcej planecie, cały czas są czymś podekscytowani, bardzo szanują tubylców. Świetnie obrazuje to cytat Doktor Grace Augustine – kierownika projektu Avatar:
„Na Pandorze czyha wiele niebezpieczeństw. Jednym z nich jest to, że możesz pokochać ją zbyt mocno.”
Ci drudzy są ich całkowitym przeciwieństwem: zabijają wszystko co się rusza, są aroganccy a ich jedynym argumentem w dyskusji z „kotkami” jest spluwa.
Nasz główny bohater ma problem z przypisaniem się do którejś z grup, z jednej strony marines, co prawda były ale marines. Z drugiej strony na wyspę przywieziono go aby pracował z naukowcami i to z nimi spędza większość czasu.
W określeniu siebie pomaga mu szef ochrony, który stoi na czele żołnierzy. Oferuje mu sfinansowanie operacji nóg w zamian za informacje z obozu ”jajogłowych”.
I tu zraziło mnie to, że z amerykańskiego żołnierza zrobili idiotę. Na początku przekazywał informacje z myślą o operacji, a i z naukowcami się nie zakolegował więc łatwo mu to przychodziło a ciepłe słówka dowódcy jeszcze bardziej go do tego determinowały. Jednak w późniejszym czasie znalazł wspólny język z współpracownikami, zakochał się w córce wodza Na’vi a mimo to ciągle przekazywał info wojskowym, nie oszczędził informacji nawet o położeniu najświętszego miejsca tubylców, zupełnie jakby był nieświadomy konsekwencji swojego długiego języka. Dopiero gdy marines ruszyli do ataku Jack zorientował się, że zrobił źle. Do prawdy irytujące.
Poza tym nie można się do niczego przyczepić. Technologia Camerona wykonała swoje zadanie – doprowadziła do oglądania z otwartą gębą. Wszystko było bardzo realistyczne: dżungla, NaVi, ich mimika, zwierzęta. Szczególnie zapadły mi w pamięci latające góry „Alleluja” na których widok dosłownie straciłem dech w piersiach. Cała Pandora wygląda jak biblijny raj.
Cały ten marketing i otoczka wokół filmu sprawiła, że w kinie czułem się jakbym był obecny nie na seansie ale na jakimś wyjątkowym wydarzeniu, atmosfera w sali była niesamowita od początku do końca, film był „ponad” wszystkich.
Mówi się, że Avatara trzeba obejrzeć w 3D, byłem na takiej wersji filmu i szczerze powiedziawszy tych efektów nie było wcale aż tak dużo i jestem przekonany, że na wersji 2D bawiłbym się identycznie.
Avatar zbiera bardzo skrajne opinie: jedni wychwalają go pod niebiosa drudzy mieszają z błotem.
Generalnie zależy to od podejścia do filmu.
Dla jednych było to wydarzanie, przeżycie, doznanie.
Dla drugich tylko zaprezentowanie nowych technologii, z dodatkiem takim jak fabuła.
Ja oczywiście należę do tych pierwszych. Z krzesła wstałem dopiero po zobaczeniu nazwiska mojego ukochanego reżysera. Kolejny raz udowodnił o swoim talencie i sprawił, że film to przyjemność nie tylko dla oczu.
Wycieczkę na Pandorę zapamiętam jeszcze długo. Mimo tych wszystkich efektów specjalnych film zachował duszę a to było dla mnie najważniejsze. Teraz czekan na sequel, ponownie z obawami ponownie z wielką niecierpliwością.
PS.
Przyznam, że spałem przez jakieś 10 minut filmu. Pobudka o 5 i ten bieg do kina strasznie mnie zmęczyły.
Nie przespałem całego filmu tylko dlatego, że idiota siedzący obok wysypał na mnie trochę popcornu.