Nad torem wyścigowym w Lost Heaven zachodziło słońce. Niebo powoli przechodziło z odcienia ciemnego błękitu w zgaszony oranż zwiastujący nadchodzący wieczór. Tony, dwudziestoletni smukły Neapolitańczyk o dość jasnej jak na południowca cerze i ciemnych włosach wchodził właśnie do swojego domu w Hoboken, niedaleko pętli pociągu nadziemnego. Był to dla niego wielki dzień: od swojego szefa dostał dziś niesamowitą ofertę; miał zostać oficjalnie przyjęty do rodziny. Przez ostatnie 5 lat wykonywał dla gangu Morello dość proste zadania, takie jakie powierza się młodym rekrutom. Najczęściej było to zbieranie haraczy ze spożywczaków w dzielnicy, lub napady na stacje benzynowe. Jego największą zasługą dla rodziny była robota, którą wykonał parę miesięcy temu. Samo zadanie nie było trudne, ale przysporzyło mu prestiżu: połamał ręce jakiemuś lokalnemu kierowcy wyścigowemu, na którego postawiła cała zachodnia część miasta – z donem Salierim włącznie.
I właśnie teraz miał wykonać pierwszą trudną misję, będącą testem lojalności dla niego. Polegała ona na przeniknięcie do obozu wroga: organizacji prowadzonej przez dona Ennio Salieriego. Morello bardzo rzadko wykonywał element zaskoczenia w atakach na swojego „starego przyjaciela”. Teraz jednak było to konieczne, gdyż sytuacja wymagała delikatności – szef planował jakiś wielki skok i nic nie mogło mu przeszkodzić w realizacji planu. Tony długo myślał nad wykonaniem powierzonego mu zadania i w końcu wpadł na rozwiązanie. Podszedł do telefonu i wykręcił numer siostry. Po drugiej stronie rozległ się kobiecy głos:
- Tak, słucham?
- Dobry wieczór, Michelle! - powiedział Tony. - Możesz coś dla mnie zrobić?
- Cześć braciszku! Postaram się, ale o co chodzi? - głos rozległ się ponownie.
- Możesz jutro wpaść do Sarah, do baru? - odparł Tony – zależy mi na rozmowie z panem Salierim, a wiesz jak trudno z nim się skontaktować. Uprzedź go, że wpadnę.
- Oczywiście. Tak zrobię. - odpowiedziała szybko Michelle.
Tony usłyszał szczęknięcie słuchawki.
Nazajutrz wiedział już kiedy odwiedzić Salieriego. O jedenastej był pod barem. Luigi, ojciec Sarah otworzył i zaprosił Tony'ego do środka. Młody chłopak dorastał w tej samej dzielnicy co większość chłopaków dona, więc kucharz pamiętał go doskonale. Tony'emu jeszcze bardziej ułatwiło to wykonanie zadania. Wszedł i zbliżył się do stolika, przy którym czekał już na niego don:
- Buon giorno, don Salieri. Io saluto. Chciałbym pracować dla pana. – zaczął Tony.
- Sedere, il ragazzo. Jak się nazywasz? -zapytał Salieri.
- Jestem Anthony Imbarazzante. Pochodzę z Neapolu. Moja siostra często bywa u pana w barze, signor. - odparł Tony.
- Brat Michelle? Właśnie szukaliśmy jakiegoś nowego człowieka. Molto bene! - powiedział don – nie boisz się, ehm... delikatnych prac? - zapytał ponownie.
- Jako dzieciak obrabiałem spożywczaki w Hoboken. Wiem co to ryzyko, il Padrino.
- Perfetto! Paulie - don zwrócił się do człowieka przechodzącego obok – wprowadź un amico nostro w szczegóły jutrzejszej roboty, a ja tymczasem udam się do swojego biura. Arrivederci, chłopcze. - powiedział na koniec.
- Słuchaj młody. - odezwał się Paulie - Musimy jutro udać się do portu w pewnej sprawie. Będziesz tam robił za ochronę. Robota jest ważna i potrzebujemy ludzi, a uwierz jeśli się sprawisz dostaniesz następne, lepiej płatne zlecenia. - słowotok Pauliego nie kończył się. - Więc jutro o 10:00 w Works Quarter, w naszej bazie wypadowej. Narysuje ci na planie. Zrozumieliśmy się?
- Si. Io capisco, signor. - Tony uwielbiał swój ojczysty język i posługiwał się nim gdzie tylko mógł.
Następnego dnia w południe żar lał się z nieba. Najbardziej odczuwali to pracownicy portu. Ich codzienną rutynę przerwał nagły wjazd zielonego Schuberta Six. Samochód przejechał przez bramę i zatrzymał sie z piskiem opon. Wyskoczyło z niego czterech albo pięciu ludzi uzbrojonych w pistolety Thompson 1928. Zaczęli niszczyć wszystko co widzieli w zasiegu wzroku. Kule ze świstem przecinały powietrze, gdy nagle obok jednego z budynków pojawił się elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku. Wstrzymano ogień, gdyż wiedziano, że śmierć tego człowieka rozpęta piekło w mieście. Sergio Morello Jr. (tak nazywał się ów elegancki pan) zbliżył się do jednego z uzbrojonych napastników, który ze strachem wypisanym na twarzy zaczął się wycofywać. Starszy mężczyzna wyciągnął w jego kierunku palec i wykrzyknął:
- Tony, ty zdrazdziecko kupo gówna! Morello ci zaufał, skurwysynu! - teraz zwrócił się do reszty. - A wy tu czego?
Chłopcy w mig pojęli o co chodzi. Obrócili się w kierunku biegnącego Tony'ego, ruszyli na niego i otworzyli ogień.
Młody, zwinny - ledwo uszedł z życiem. Po powrocie do domu od razu położył się na kanapie. Po jakimś czasie dopiero skontaktował się z Michelle prosząc o kolejną przysługę i przekazując jej wszystkie informacje:
- Skontaktuj się z panem Morello. Proszę, pomóż mi - zrób to jeszcze dziś. Zależy od tego moje życie! - rzekł do siostry. Ta nie mówiąc nic - prawdopodobnie ze strachu - odłożyła słuchawkę.
Już tego samego popołudnia dziewczyna zbliżając się do tego masywnego, ubranego w biały garnitur mężczyzny z posępną miną na twarzy, czuła ogarniający ją lęk. Wszyscy w mieście znali historię o nieuważnym kierowcy, którego ten potwór zmasakrował w biały dzień na oczach funkcjonariuszy. Wtedy chodziło tylko o wsteczne światło. Michelle wiedziała, że zawartość listu wręczonego jej przez brata jest o wiele poważniejsza. Zdołała tylko wykrztusić:
- Mój brat, Anthony ma dla pana wiadomość.
Pospiesznie podała człowiekowi list, po czym wyszła. A don Morello czytając list Tony'ego o dziwo stawał się coraz weselszy. Dobry ten chłopak - myślał - skoro w jeden dzień dowiedział się tyle ciekawych rzeczy. Baza wypadowa w Works Quarter, próba zdemolowania portu, nazwiska i adresy ludzi z regimentu tego młokosa, Pauliego. No, no. Ten człowiek jest dobry w tym co robi! Jednak Salieri mógł już się dowiedzieć kto wysłał szczura. Przyszłość Tony'ego była przesądzona.
Dzień dawno już się zaczął. Słońce górowało nad zielonym Oak Hill - była wiosna. Zwykle o tej porze Tony wychodził przez drzwi swojej kamienicy w Hoboken. Tego dnia było inaczej - o zamknięte drzwi było oparte jego zakrwawione ciało. W ustach tkwił mu mały kamyk – stara sycylijska oznaka zdrady. Na chodnik przed budynkiem powoli spływała krew.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)