Opowiadania

Czy redakcję MT interesowałyby może krótkie (1 lub 2 stronnicowe) opowiadania na temat bohaterów (niekoniecznie pierwszoplanowych) Mafii: CoLH? Mam pewną koncepcję, a nie chcę zaczynać pracy bez Waszego odzewu, bo nie miałoby to sensu. Oczywiście mógłbym opublikować w tym wątku 'demo' zanim się na maxa rozpędzę.

Jeśli Wam się spodoba, to przekażę MT całość praw autorskich.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Cześć,
moim zdaniem, z takimi sprawami lepiej jest na pisać na PW, niepotrzebnie założyłeś nowy temat. Napisałem o tym do Grishy. Zobaczymy co i jak. W międzyczasie, możesz coś naskrobać, żeby było nad czym się zastanowić. Co masz na myśli mówiąc "opowiadania"? Kompletna fikcja z odniesieniami do scenariuszu Mafii, czy co? Ja na razie jestem z pewnych względów negatywnie nastawiony na całą tą historię z tym tematem, toteż czekam na naradę z Grishą.
Obrazek
Hades założ sobie temat w dziale czytelnia i publikuj swoje opowiadania tu na forum, żaden problem. ;-)
Może kogoś tym zainteresujesz.
Obrazek
@XtravaganZa, mam na myśli historie wymyślone przeze mnie na 'podstawie' scenariusza gry, a jednak istniejące gdzieś poza, fabuła gry opowiedziana z innej strony. Takie bardziej nowele w stylu Sienkiewicza. Wrzucę próbkę po południu.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
No właśnie, trochę podyskutowałem z Grishką i uważamy, że masz prawo sobie pisać, co chcesz - tylko co my do tego mamy? Załóż temat w odpowiednim dziale i publikuj swoje epopeje. Jak znajdziesz grono odbiorców, to fajnie, jak nie to trudno.
Nie rozumiemy do czego Ci potrzebne namaszczenie MT?
Obrazek
Tej nocy Paulie nie mógł zasnąć. Snuł się z kąta w kąt, pijąc czwartą już herbatę i paląc nie wiadomo którego papierosa. W głowie przewijały mu się bez przerwy te same obrazy. Zmęczony i zdenerwowany usiadł wreszcie przy stole. To miała być ostatnia duża robota cementująca ich władzę w Lost Heaven. Te diamenty ukryte pomiędzy cygarami nie denerwowały go nawet tak bardzo – irytowało go zachowanie Salieriego. Te zbywające półsłówka, grymas uśmiechu w kierunku Sama no i w końcu fakt, że to on i Tom wykonywali całą brudną robotę będąc na tak wysokim stanowisku.

Już wcześniej myślał o jakiejś robótce, która ustawiłaby go na resztę życia. Robótce, która wymagałaby minimalnego nakładu pracy przy maksimum korzyści – nie tak jak w przypadku trefnych cygar – dostali z Tomem wtedy tylko parę setek za przejazd. Taka robótka umożliwiłaby mu otwarcie jakiejś restauracji albo czegoś podobnego. Rodzina dostawałaby oczywiście swoją dolę, ale Paulie nie byłby już oficjalnie jej członkiem i nie musiałby więcej taplać swoich rąk we krwi. Poza tym nie chciał patrzeć szefowi w oczy. Wiedział, że ten bez przerwy go oszukiwał. Dla Pauliego wczorajszy napad był właśnie taką robotą – wentylem, oparciem na którym budowałby swoja przyszłość z daleka od tego Starego Kołtuna. Don Salieri nie był już taki jak wcześniej. Stał się zimnym mordercą, a to Paulowi się nie podobało choć sam nie stronił od agresji. Po prostu taka postawa nie przystoi komuś na stanowisku dona.

I udało się. Ten dzień był owocny, a jutro miał przyjść Tom i razem mieli naradzić się co zrobić z łupem. Jednak Paulie – w gorącej wodzie kąpany – już obmyślał sposób na ukrycie pieniędzy. Ta noc minęła mu na wałęsaniu się po mieszkaniu i opróżnianiu filiżanek z herbatą. Pomieszczenie w którym mieszkał było duże, a jednak ciasne. Człowiekowi z jego stanowiskiem przysługiwała już willa w Oakwood, taka jaką niedawno kupił Tommy. Życie w tym mieszkaniu było niezbyt przyjemne. Nic innego nie wchodziło jednak w grę – w barze musiał być codziennie, bowiem Don miał zawsze dla niego jakąś mini robótkę, a Paulie nie mógł sobie pozwolić na codzienny dojazd z drugiego końca miasta.

Doszedł do trochę oczywistego wniosku; najlepszym rozwiązaniem byłoby jakieś prywatne przedsięwzięcie – inwestycja. Znał człowieka mieszkającego nieopodal posiadającego „restaurację” będącą przykrywką dla pralni brudnych pieniędzy. Człowiek ten znał dona, ale nie mógł donieść – był Sycylijczykiem czystej krwi znającym Omertę. Solidny, nigdy nie wzbudzał podejrzeń i był względnie bezpieczną „lokatą”. Ze względu na starą przyjaźń, jeszcze sprzed Wielkiego Kryzysu ów właściciel był mu winny przysługę. Paulie pomyślał więc, że zażąda wymiany nowych, bankowych setek na używane pięćdziesiątki.

Nie było jeszcze zupełnie jasno, gdy chrapiącego Pauliego obudził dzwonek do drzwi. Rozczochrany, w białej koszuli i w schodzonych spodniach wstał by otworzyć. To był jego znajomy mieszkający piętro niżej Freddie. Niedawno zaczął pracować dla rodziny. Przydzielono go do regimentu Sama i jednym z jego pierwszych zadań było noszenie skrzyń z „cygarami”. Odezwał się pierwszy:
- Dziś stary dzieli sałatę z naszej ostatniej roboty - powiedział szybko – ale nie jestem pewien, czy da wam coś extra. Nie był całkiem wesoły - część skrzyń była nieźle pogruchotana, no i wasza wczorajsza nieobecność...
Paulie rzekł tylko:
- Tom prosił mnie o pomoc w pakowaniu mebli. Wiesz przecież, że przeprowadza się do Oakwood. Chcesz wejść na kieliszek Kentucky?
- Nie, dzięki. - Bąknął Fred
- Ha. To mi się podoba! Trzeźwo myślący! Daleko zajdziesz! - odparł Paul. Rozmowa coś się nie kleiła.
Freddie szybko pożegnał się i Paul już zamykał drzwi gdy usłyszał jeszcze:
- Byłbym zapomniał Paulie! - ujrzał Freda. Miał już inną minę, w rękach trzymał wcześniej nie zauważony przez Paula obły, drewniany przedmiot z lufą wycelowaną w niego. - Don Salieri przesyła pozdrowienia - usłyszał. Rozległ się głośny huk.
Nad Lost Heaven niebo rozjaśniało. W oknach kamienicy w Little Italy ukazywało się słońce. A ciało Pauliego leżało w lekko otwartych drzwiach jego nieprzyjemnie dużego mieszkania.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Nad torem wyścigowym w Lost Heaven zachodziło słońce. Niebo powoli przechodziło z odcienia ciemnego błękitu w zgaszony oranż zwiastujący nadchodzący wieczór. Tony, dwudziestoletni smukły Neapolitańczyk o dość jasnej jak na południowca cerze i ciemnych włosach wchodził właśnie do swojego domu w Hoboken, niedaleko pętli pociągu nadziemnego. Był to dla niego wielki dzień: od swojego szefa dostał dziś niesamowitą ofertę; miał zostać oficjalnie przyjęty do rodziny. Przez ostatnie 5 lat wykonywał dla gangu Morello dość proste zadania, takie jakie powierza się młodym rekrutom. Najczęściej było to zbieranie haraczy ze spożywczaków w dzielnicy, lub napady na stacje benzynowe. Jego największą zasługą dla rodziny była robota, którą wykonał parę miesięcy temu. Samo zadanie nie było trudne, ale przysporzyło mu prestiżu: połamał ręce jakiemuś lokalnemu kierowcy wyścigowemu, na którego postawiła cała zachodnia część miasta – z donem Salierim włącznie.

I właśnie teraz miał wykonać pierwszą trudną misję, będącą testem lojalności dla niego. Polegała ona na przeniknięcie do obozu wroga: organizacji prowadzonej przez dona Ennio Salieriego. Morello bardzo rzadko wykonywał element zaskoczenia w atakach na swojego „starego przyjaciela”. Teraz jednak było to konieczne, gdyż sytuacja wymagała delikatności – szef planował jakiś wielki skok i nic nie mogło mu przeszkodzić w realizacji planu. Tony długo myślał nad wykonaniem powierzonego mu zadania i w końcu wpadł na rozwiązanie. Podszedł do telefonu i wykręcił numer siostry. Po drugiej stronie rozległ się kobiecy głos:
- Tak, słucham?
- Dobry wieczór, Michelle! - powiedział Tony. - Możesz coś dla mnie zrobić?
- Cześć braciszku! Postaram się, ale o co chodzi? - głos rozległ się ponownie.
- Możesz jutro wpaść do Sarah, do baru? - odparł Tony – zależy mi na rozmowie z panem Salierim, a wiesz jak trudno z nim się skontaktować. Uprzedź go, że wpadnę.
- Oczywiście. Tak zrobię. - odpowiedziała szybko Michelle.
Tony usłyszał szczęknięcie słuchawki.

Nazajutrz wiedział już kiedy odwiedzić Salieriego. O jedenastej był pod barem. Luigi, ojciec Sarah otworzył i zaprosił Tony'ego do środka. Młody chłopak dorastał w tej samej dzielnicy co większość chłopaków dona, więc kucharz pamiętał go doskonale. Tony'emu jeszcze bardziej ułatwiło to wykonanie zadania. Wszedł i zbliżył się do stolika, przy którym czekał już na niego don:
- Buon giorno, don Salieri. Io saluto. Chciałbym pracować dla pana. – zaczął Tony.
- Sedere, il ragazzo. Jak się nazywasz? -zapytał Salieri.
- Jestem Anthony Imbarazzante. Pochodzę z Neapolu. Moja siostra często bywa u pana w barze, signor. - odparł Tony.
- Brat Michelle? Właśnie szukaliśmy jakiegoś nowego człowieka. Molto bene! - powiedział don – nie boisz się, ehm... delikatnych prac? - zapytał ponownie.
- Jako dzieciak obrabiałem spożywczaki w Hoboken. Wiem co to ryzyko, il Padrino.
- Perfetto! Paulie - don zwrócił się do człowieka przechodzącego obok – wprowadź un amico nostro w szczegóły jutrzejszej roboty, a ja tymczasem udam się do swojego biura. Arrivederci, chłopcze. - powiedział na koniec.
- Słuchaj młody. - odezwał się Paulie - Musimy jutro udać się do portu w pewnej sprawie. Będziesz tam robił za ochronę. Robota jest ważna i potrzebujemy ludzi, a uwierz jeśli się sprawisz dostaniesz następne, lepiej płatne zlecenia. - słowotok Pauliego nie kończył się. - Więc jutro o 10:00 w Works Quarter, w naszej bazie wypadowej. Narysuje ci na planie. Zrozumieliśmy się?
- Si. Io capisco, signor. - Tony uwielbiał swój ojczysty język i posługiwał się nim gdzie tylko mógł.

Następnego dnia w południe żar lał się z nieba. Najbardziej odczuwali to pracownicy portu. Ich codzienną rutynę przerwał nagły wjazd zielonego Schuberta Six. Samochód przejechał przez bramę i zatrzymał sie z piskiem opon. Wyskoczyło z niego czterech albo pięciu ludzi uzbrojonych w pistolety Thompson 1928. Zaczęli niszczyć wszystko co widzieli w zasiegu wzroku. Kule ze świstem przecinały powietrze, gdy nagle obok jednego z budynków pojawił się elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku. Wstrzymano ogień, gdyż wiedziano, że śmierć tego człowieka rozpęta piekło w mieście. Sergio Morello Jr. (tak nazywał się ów elegancki pan) zbliżył się do jednego z uzbrojonych napastników, który ze strachem wypisanym na twarzy zaczął się wycofywać. Starszy mężczyzna wyciągnął w jego kierunku palec i wykrzyknął:
- Tony, ty zdrazdziecko kupo gówna! Morello ci zaufał, skurwysynu! - teraz zwrócił się do reszty. - A wy tu czego?
Chłopcy w mig pojęli o co chodzi. Obrócili się w kierunku biegnącego Tony'ego, ruszyli na niego i otworzyli ogień.

Młody, zwinny - ledwo uszedł z życiem. Po powrocie do domu od razu położył się na kanapie. Po jakimś czasie dopiero skontaktował się z Michelle prosząc o kolejną przysługę i przekazując jej wszystkie informacje:
- Skontaktuj się z panem Morello. Proszę, pomóż mi - zrób to jeszcze dziś. Zależy od tego moje życie! - rzekł do siostry. Ta nie mówiąc nic - prawdopodobnie ze strachu - odłożyła słuchawkę.
Już tego samego popołudnia dziewczyna zbliżając się do tego masywnego, ubranego w biały garnitur mężczyzny z posępną miną na twarzy, czuła ogarniający ją lęk. Wszyscy w mieście znali historię o nieuważnym kierowcy, którego ten potwór zmasakrował w biały dzień na oczach funkcjonariuszy. Wtedy chodziło tylko o wsteczne światło. Michelle wiedziała, że zawartość listu wręczonego jej przez brata jest o wiele poważniejsza. Zdołała tylko wykrztusić:
- Mój brat, Anthony ma dla pana wiadomość.
Pospiesznie podała człowiekowi list, po czym wyszła. A don Morello czytając list Tony'ego o dziwo stawał się coraz weselszy. Dobry ten chłopak - myślał - skoro w jeden dzień dowiedział się tyle ciekawych rzeczy. Baza wypadowa w Works Quarter, próba zdemolowania portu, nazwiska i adresy ludzi z regimentu tego młokosa, Pauliego. No, no. Ten człowiek jest dobry w tym co robi! Jednak Salieri mógł już się dowiedzieć kto wysłał szczura. Przyszłość Tony'ego była przesądzona.

Dzień dawno już się zaczął. Słońce górowało nad zielonym Oak Hill - była wiosna. Zwykle o tej porze Tony wychodził przez drzwi swojej kamienicy w Hoboken. Tego dnia było inaczej - o zamknięte drzwi było oparte jego zakrwawione ciało. W ustach tkwił mu mały kamyk – stara sycylijska oznaka zdrady. Na chodnik przed budynkiem powoli spływała krew.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Fajne. Nie rezygnuj, pisz więcej np.o zabiciu Franka w Europie.
Zajebiste, bardzo mie się podoba :-D
Paryż... Przez wielu uznawany za najpięknejsze miasto świata: osiemnastowieczne kamieniczki, ogrody, place i stalowa Wieża Eiffla; ale także brudne i wąskie uliczki pełne kloszardów, żebrzących muzyków, złodziei i oszustów. No i bogatych lichwiarzy szukających swych ofiar. Najpotężniejszym z tych chytrych wyzyskiwaczy był Jean Claude Fillion wspierany przez największe paryskie organizacje przestępcze. Był dużym, dobrze zbudowanym Kabylem o brązowych oczach i brylantyną w ciemnobrązowych włosach. Nosił się po amerykańsku, zawsze miał na sobie ciemnogranatowy lub czarny garnitur z satynową kamizelką i kapeluszem. Był poważany w swojej dzielnicy, nawet oficerowie policji woleli z nim nie zadzierać, gdyż mówiono, że wspiera go amerykańska Cosa Nostra.
Jean Claude miał zmartwienie - od trzech miesięcy pewien księgowy zalegał mu z płatnościami. W 1933r. pożyczył dość dużą sumę i przez pięć lat pokornie ją spłacał. Teraz jednak przestał, co zaniepokoiło lichwiarza. Jak zawsze, wiedział dość dużo o swoim kliencie, zanim ten przybył do niego po pożyczkę - wywiad w tym zawodzie był bowiem bardzo ważny. Liczykrupa pochodził ze Stanów, robił dość duże przekręty na początku prohibicji dla jakiegoś gangu. Z pieniędzy "nigdy nie pożyczonych" finansował nielegalną szmuglerkę wódki przez granicę kanadyjską. To spaliło go we wszystkich cywilizowanych państwach świata - nawet w Związku Południowoafrykańskim znajdował się na czarnej liście tamtejszych banków. Pięć lat później naraził się szefowi i uciekł wraz z rodziną do Europy, gdzie pożyczył u Kabyla 50 000 dolarów.
Teraz lichwiarz musiał powiadomić swoich amerykańskich szefów. Podniósł słuchawkę telefonu i wykrztusił:
- Transatlantycką poproszę.

W biurach Doków Empire Bay jak zwykle panowała głucha cisza zakłócana od czasu do czasu mlaśnięciami. Tamtejszy szef związków o nieco obfitych kształtach zaczynał właśnie lunch. Gdy znęcał się nad codziennym stekiem, rozległ się dzwonek telefonu. Gruby, wąsaty mężczyzna zdenerwowany zakłóceniem spokoju odebrał:
- Pappalardo, słucham - odburknął.
- Tu Jean Claude, pozdrowienia z Paryża szefie! - rzekł głos po drugiej stronie.
- Czego chcesz, żabojadzie? - odpowiedział Derek. - Znowu ktoś nie chce płacić?
- Szef zawsze trafia w sedno... - potwierdził Kabyl - Tym razem to jakiś bogaty włoch, więc sprawa jest poważna.
- Włoch powiadasz? podaj mi nazwisko, załatwimy to od ręki.
- Hmm, już chwila szefie. Gdzieś tu mam na kartce, o już znalazłem(...)
(...) 50 000 powiadasz? No cóż, nie wiem po co ten gość pożyczył tyle sałaty? - powiedział Derek - W końcu w Lost Heaven nie był żebrakiem...
- Co z nim zrobić szefie?
- Nasi przyjaciele na pewno ucieszą się z wiadomości o znalezieniu tej szui. - odpowiedział - Za tę przysługę powinni zrekompensować Ci tę stratę. Po prostu go zdejmij.

Nad Paryżem wstał nowy dzień. Alice Colletti wraz z rodzicami ubierała się właśnie do coniedzielnego wyjścia. Spojrzała na zdjęcie, na którym została sportretowana wraz z matką i ojcem przed ich dawnym domem w Lost Heaven. Mimo że Francja była o wiele piękniejsza, tęskniła do rodzinnego miasta. Teraz żyli w jakiejś podparyskiej dziurze, mama pracowała jako sprzątaczka; tata spłacał dawne długi. Żyło się ciężko, ale znośnie.
13-letnia dziewczyna miała na sobie biało-niebieską, letnia sukienkę, błękitny kapelusz i buty na niewysokich obcasach. Gdy wraz z rodziną wyszła z kamienicy zbliżyło się do nich dwóch dobrze ubranych mężczyzn, podobnych do tych, których często widziała w Ameryce. Jednym z nich był dobrze znany w okolicy potężny Kabyl. Matka przyciągnęła Alice do siebie, gdy mniejszy z osobników odezwał się do jej ojca:
- Frank Colletti?
- To zależy, kto pyta. - odparł ojciec.
- Stary przyjaciel. - odburknął tamten. - Don Salieri przesyła pozdrowienia.
Alice usłyszała strzał. Głośne zawodzenie matki. W końcu sama wybuchła płaczem. Ciało jej ojca bezwładnie leżało na ziemi deptane przez parę algierskich butów.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Była ciemna, wrześniowa noc. Nad West River dawno zaszło już słońce , które niebawem miało obudzić się nad tunelem kolejowym. W Hoboken noce były spokojne. Rzadko przejeżdżające tędy samochody i niska przestępczość zapewniały spokój i mir robotnikom odpoczywającym po całym dniu pracy w tutejszych fabrykach. Choć ulica była pusta dało się usłyszeć szybkie kroki. Giuseppe Tàcito, skromny dwudziestoletni mężczyzna wracał o tej późnej porze do swojej kamienicy. Jako jeden z nielicznych mieszkańców nie był etatowcem. Pracował jako associare miejscowego gangu specjalizującego się w wymuszeniach, napadach z bronią w ręku i prostytucji. Nie wiedział wiele o swoich szefach, ich animozjach czy sojuszach. Słyszał o Panu Morello, który rzekomo kierował ową organizacją, ale niewiele go to interesowało. Była to postać powszechnie szanowana i wzbudzająca lęk u cywilów; w pracy warto było posługiwać się jego nazwiskiem. Ale zarabiał godziwe pieniądze i był tego zadowolony.

Tej nocy jednak nie czuło się atmosfery bezpieczeństwa. Wraz z kumplem Louisem Braccio ściagał cotygodniowy haracz z klubu Pompeje. Tym razem jednak ktoś ich ubiegł. Jacyś dwaj goście uciekali z pieniędzmi - nieszczęście - akurat w chwili przyjazdu mężczyzn. Okradzeni z należności podjęli morderczy pościg, ale niestety nie udało im się. Złodzieje uciekli dzięki sprawnemu taksówkarzowi, który niefortunnie pojawił się niedaleko. Giuseppe zaraz po powrocie do domu uruchomił kontakty. Mógł oczywiście powiedzieć o wszystkim szefowi, ale ten potrąciłby im z pensji i narobił dużo niepotrzebnego hałasu. Wykręcił numer. W słuchawce odezwał się kobiecy głos:
- Czego chcesz Pepé o tak wczesnej porze?
- Michelle - zaczął Tàcito - dobrze, że odebrałaś! Twój chłopak pracuje w LH Taxi, prawda?
- Ach, Pepé! Nie widziałam go od roku. Przejdź do sedna! - ziewnęła.
- Nie masz z nim kontaktu? Albo z jego kumplami? - Napierał mężczyzna.
- Nie... Przestań zawracać mi głowę i daj mi spać. Dobranoc. - Giuseppe usłyszał szczęknięcie słuchawki. Nad Lost Heaven powoli niebo zaczęło jaśnieć. Wstawał nowy dzień.

Było już parę minut po południu, gdy Camillo Talpa czekał na taksówkę przed barem Pompeje. Śpieszył się do domu. W Hoboken od wczoraj nie było już bezpiecznie, a jeśli sytuacja z wczoraj miała się powtarzać lepiej było być w Little Italy przed piętnastą. W końcu podjechał oczekiwany Falconer. Wysiadł z niego jakiś facet - przeszedł tuż obok ocierając się o lewą rękę Camilla i posłał mu mrożące spojrzenie. Talpa pospiesznie wsiadł do pojazdu trzymając przed chwilą wciśnięty mu w rękę świstek papieru. Był tam napisany numer telefonu oraz napis "zadzwoń po kursie".
Mężczyzna drżący ze strachu wysiadł na parkingu koło swojego domu i dotelepał się do pobliskiej budki telefonicznej. Mrożące spojrzenie tamtego człowieka i wrodzona ciekawość Włocha kazała mu wykonać polecenie. Zadzwonił:
- Tàcito, słucham? - odezwał się głos po drugiej stronie.
- Tutaj Camillo Talpa. Spotkaliśmy się przed barem Pompeje jakieś dziesięć minut temu.
- Gdzie jesteś? - Lakonicznie zapytał mężczyzna.
- Yyyy... Na parkingu w Little Italy. O co chodzi? Kim pan jest?
- A taksówkarz?
- Też tu jest. Chyba zrobił sobie przerwę.Po co panu te informacje? Halo! - Telefon zamilkł.

"Usłyszałem trzask i jęk tłuczonego szkła. Taksówkarz, z którym jeszcze 15 minut temu jechałem z Hoboken został wywleczony z samochodu przez dwóch mężczyzn. Jednego z nich spotkałem wcześniej przed klubem Pompeje. Miał mrożące spojrzenie. "Louie zaraz przemoluje ci twarzyczkę!" - krzyczał. Dobre kilkadziesiąt sekund znęcali się nad tym biednym człowiekiem i jego samochodem. W końu udało mu się uwolnić. Zaczął biec. Ci dwaj też ruszyli za nim. To było straszne"
"Ci faceci gonili tego taksówkarza kiedy czekałem na narzeczoną. Myślałem co robić i w końcu pobiegłem za nimi. Facet kluczył pomiędzy kamienicami, kiedy ci dwaj próbowali go zastrzelić. W końcu udało mu się czmychnąć. Wbiegł do baru starego Salieriego. Bandziory wbiegły za nim. Heh, to był ich błąd... Jak siedziałem później z dziewczyną w restauracji przez otwarte tylne drzwi widziałem ich zakrwawione ciała leżące na podwórzu. Goście nie mieli szczęścia..."
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Andrew odprawił kamerdynera niedbałym ruchem ręki.
- Do jutra, Bobbie! Czeka nas ciężki dzień, trzeba się wyspać.
W Oakhill mieszkał już rok i choć był tylko drobnym politykiem czuł się tu jak król. Wszystko co miał zawdzięczał Mike'owi, kumplowi z dzieciństwa. Razem bawili się jako dzieci w kowbojów i w wojnę, Z nim chodził na podwójne randki, snuli plany na przyszłość. Poźniej założyli kabaret i występowali w kinoteatrze Twister. Mike był jasnym blondynem o twarzy Rudolfa Valentino. Był czarujacy, małomówny, inteligentny. Wszystkie dziewczyny przychodzące do Twistera kochały się tylko z nim. Szybko ktoś go zauważył więc w 1919 zakończył karierę komika na rzecz lepiej płatnego kontraktu filmowego. Andy był jego zupełnym przeciwieństwem - ciemnowłosy, o niekształtnej twarzy, niezbyt rozgarnięty ale stanowczy. Miał "gadane" - po rozpadzie kabaretu w roku dwudziestym zaczął karierę polityczną. Wyborcy znali jego twarz z Twistera, a celne dowcipy polityczne z okresu kabaretu przysporzyły mu sympatyków. Był znany i lubiany - pięć lat później został radnym z ramienia partii republikańskiej, a w 1929 dorobił się stanowiska wiceprezydenta Lost Heaven ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej. Kariera Michaela załamała się w dwudziestym ósmym roku wraz z wprowadzeniem dźwięku do filmu. W tym samym roku zamknięto kino Twister, więc mężczyzna nie miał gdzie wracać. Wtedy pomógł mu jakiś biznesmen pochodzenia włoskiego, niejaki Morello. Człowiek ten był koneserem sztuki i mecenasem artystów. Lubił Mikeya Catfisha, za jego rolę w "MobGuy", gdzie jego ulubiony aktor wcielił się w rolę młodego gangstera. Włoch zdecydował się pomóc artyście i już tego samego roku Mike dostał angaż w nowym filmie dźwiękowym produkowanym w Empire Bay.

W 1938 przyjaciele spotkali się znowu na ulicach Lost Heaven. Kandydat na prezydenta oraz słynny aktor i reżyser stanęli naprzeciwko siebie jak wryci. Andrew był teraz właścicielem sieci domów publicznych w LH, doczekał się zakoli i lekkiej siwizny. Na zmęczonej twarzy Michaela było widać zmarszczki. Starzy kumple spotkali się w jednym z klubów Andy'ego. Popijali whiskey wspominając dobre czasy. Andrew miał jednak zmartwienie:
- Ten człowiek, którego poznałeś dziesięć lat temu - zaczął - Ten Moretto...
- Morello - poprawił Michael.
- Tak, Morello. Został zastrzelony niedawno przez bandziorów jakiegoś Salieriego na lotnisku. - kontynułował polityk - Gliny zaczęły węszyć i okazało się, że był szefem mafii.
- A co ty masz do tego? - zapytał Mike.
- Mieliśmy wspólną przeszłość. Morello pomógł Tobie, więc według gliniarzy także mnie w karierze politycznej.
Zapadło milczenie, które nagle przerwał Mike:
- Wiem! Zorganizujemy wiec. Jestem reżyserem, znam się na tych gierkach. Sklecę jakiś tekst okolicznościowy, w którym potępisz takich przestępców jak Morello. Ja wspomnę moją przeszłość, jak ten gość mi pomógł. Powiem, że byłem młody i głupi, że już wtedy należało go powstrzymać. Ty wtedy obiecasz skończenie z przestępczością: z hazardem, szmuglerką i prostytucją.
- Przecież prowadzę sieć burdeli - przypomniał Andrew.
- Winę zrzucimy na włoskich gangsterów - wyjaśnił Michael - wspominałeś coś o jakimś Salierim.

Następnego dnia Andrew Sewer stał na mównicy w parku na wyspie czytając tekst przemówienia . Był bardzo pompatyczny i podnosły, ale szczery. Mężczyzna był pewien sukcesu. Snajper stojący w jednym z okien wieży opuszczonego więzienia oddalonego o jakieś dwa kilometry szykował się do strzału. Już kilka sekund później Andrew leżał bez życia w kałuży krwi z pokaźną dziurą w głowie. To rzeczywiście był dla niego ciężki dzień.


Zachęcam do komentowania i oceniania wszystkich prac (najgoręcej team MT, który do tej pory się nie odezwał). Co Wam się podoba, co trzeba zmienić lub poprawić. Piszcie! To temat otwarty!
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Ciekawe ile jeszcze tematów ci zostało?
Nie wiem naliczyłem z 10. Ale na razie nie mam weny, a rozpoczyna się rok szkolny.
:k Zawsze mogę coś wziąć z d*.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Poprosiłeś mnie o ocenę, więc to robię.
Przeczytałem wszystkie teksty i najbardziej podobał mi się ten o Pauliem (lub Paulie'em, już się gubię w tych zasadach stawiania apostrofów). Lubię ten Twój styl, czytając czekam tylko na koniec, aż przeczytam o zwłokach leżących w kałuży krwi. Jednego tylko mi brakuje - ale tym się raczej nie przejmuj, niemal zawsze na to narzekam - opisów! Pierwszy tekst był dobry, a potem coraz większą część stanowiły dialogi. Z czasem stało się tak, że każde opowiadanie wyglądało tak:
Wstęp, historia głównego bohatera/głównych bohaterów
Dialogi, przetykane z rzadka jakimiś krótkimi opisami
Zakończenie, opis zwłok
Brakuje mi klimatycznych opisów, często też dokładnego wytłumaczenia jak postać zginęła. W jednym chyba czy dwóch tekstach zaistniała sytuacja, w której napisałeś tylko, że gościa czeka śmierć, a potem już napisałeś, że jest martwy. Zabrakło mi tu jednak opisu samego morderstwa.
Przy okazji mam pewną propozycję - nie wszyscy (a nawet powiedziałbym, że mniejszość) giną po jednym strzale. Chciałbym przeczytać kiedyś o człowieku, który dostał kulkę i tarzał się w kałuży własnej krwi, czując nieznośny ból i marząc o śmierci. Chyba jestem skrytym sadystą ;)
cron