Kontynuacja opowiadania nr 2Lost Heaven wiosną było najpiękniejszym miastem USA. O poranku niczym Londyn owiany mgłą, koło dziesiątej roztaczało swoje wdzięki. W godzinach popołudniowych - jak Paryż - pełen przepychu, klasy, blasku. Wieczorem Lost Heaven często budziło nostalgię w sercach wielu dawnych farmerów i hodowców. Jankesom roślinność przypominała rodzinne farmy, zaś europejskim mieszczanom dech zapierały tutejsze zachody słońca. Dziś zachód był naprawdę wyjątkowy. Gdy Michelle wracała po całym dniu pracy, niebo różowiało od blasku słońca prześwitującego przez pierzaste chmury. Dla jednej z bogatszych i najbardziej pożądanych kurtyzan w mieście ten dzień był wyjątkowo ciężki. Przedwczoraj myślała, że wszystko jest już zakończone. Krótka rozmowa z panem Morello miała załatwić wszystkie problemy jej brata. Dzisiejszy dzień był za to istnym piekłem. W niecałe 15 minut zniszczone zostało całe jej życie. Hotel Corleone spłonął w "niewyjaśnionych" okolicznościach. Michelle ledwo uszła wtedy z życiem. Thomas, który wpadł wtedy do jej pokoju, wspominał coś o tym, że "przez jej długi jęzor wielu straciło życie". Długi jęzor? Przez ostatni tydzień rozmowy z Michelle opierały się głównie na słuchaniu jej przytakiwań. Nie miała szansy nikomu zaszkodzić. Niepokojąca była tylko treść listu Tony'ego, który była zmuszona doręczyć dwa dni temu. Jej brat był wtedy w niezłych tarapatach, choć nie wiedziała do końca o co chodzi. Nie chciała żyć w niebezpieczeństwie przez jakieś brudne porachunki Antonia. W końcu postanowiła, że odwiedzi brata jutro, z samego rana i wyjaśni sytuację.
Słońce wstawało nad kwietniowym miastem. Wzgórza Oak Hill wyglądały jak w trakcie pożogi. Pomarańczowozłoty kolor był załamany przez poranną mgłę. Przez nią delikatnie przebijało się światło oświetlając całą dolinę West River. W Hoboken o tej porze było cicho, spokojnie. Nie było słychać ani kroków robotników wracających z nocnej zmiany, ani szczekania bezpańskich psów wałęsających się po ulicach dzielnicy mieszkalnej. Głuchą ciszę zakłócił rytmiczny stukot obcasów. Na dotychczas pustej uliczce pojawiły się dwie sylwetki. Mężczyźni ubrani w ciemnoszare, węglowe garnitury i takie same kapelusze podeszli pod drzwi jednej z kamienic. Bez słowa stali tam około pięciu minut blokując wyjście z kamienicy. W końcu pojawiła się postać:
- Panowie do kogo? - zapytał człowiek w drzwiach, widocznie zdziwiony obecnością bogato ubranych dżentelmenów w tej skromnej dzielnicy.
- Szukamy Tony'ego Imbarazzante. Ponoć mieszka w tej kamienicy. - odezwał się pierwszy.
- Słucham o co chodzi?
W tym momencie drugi z mężczyzn wyjął, mały, błyszczący przedmiot z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wycelował w chłopaka i oddał strzał.
- Don Salieri przesyła pozdrowienia - znowu rozległ się głos pierwszego z mężczyzn. Anthony wydał z siebie tylko długi, przeciągły jęk. Zwinął się z bólu próbując zasłonić głęboką dziurę w brzuchu. Mężczyzna kontynuował monolog:
- Naszą organizacją rządzą twarde, niezbywalne prawa. Chciałeś oszukać szefa. Udając młokosa drwiłeś z jego dobrych intencji. - Rewolwerowiec wystrzelił ponownie. Rozległ się kolejny huk budząc okoliczne psy, które zaczęły szczekać. Rozpaczliwy krzyk Antonia został zagłuszony przez zwierzęta. Chłopak chwycił za swoją prawą rękę. W końcu paraliżująca fala bólu powaliła go na ziemię. Głowę jednak wciąż miał w górze, a jego oddech był znacznie przyspieszony.
- Podstawową zasadą L'onorata Società jest lojalność - krwawa ceremonia zdawała się nie mieć końca. - Wchodząc do domu Il Padrino spotkałeś się z ciepłym przyjęciem. Don otoczył cię opieką jak własnego wnuka. Zapłacisz za zdradę!
Ostatni strzał zabójca oddał w lewe oko Tony'ego. W tym samym momencie ustało jego sapanie, a głowa opadła na krawędź stopnia powodując stłuczenie potylicy. Twarz młodego mężczyzny przybrałaby błagalny wyraz, gdyby nie pajęczynka krwi wychodząca z oka. Antonio nie żył.
***
Michelle wyszła z domu o siódmej trzydzieści. Szybkim krokiem zbliżała się do stacji Hoboken Central, przy której znajdowała się kamienica, w której mieszkał jej brat. Skręcając na skrzyżowaniu stanęła jak wryta. Na schodach przy wejściu do budynku znajdowało się ciało Antonia pod nim niczym czerwone światło błyszczała wielka plama krwi. Przerażona kobieta widząc zmasakrowane ciało brata wydała z siebie długi i przenikliwy jęk. Nogi ugięły się pod nią i zaczęła cicho płakać. Uklękła nad ciałem brata i usłyszała znajomy głos:
- Co się stało Minnie?
Dziewczyna odwróciła wzrok. To był Peter Carbone, przyjaciel jej brata i jeden z bliższych pracowników Morello.
Już godzinę później siedziała w domu Carbone'a. Roztrzęsiona Michelle wyglądała, jakby dopiero teraz docierało do niej co się stało. Jej oczy wydawały się puste, usta martwe. Pete odezwał się miłym, ciepłym głosem. Był tłustym Włochem w średnim wieku:
- Tony nie chciał, by tak się to skończyło. Nie możesz teraz wrócić do Corleone. Hotel jest opanowany przez gliniarzy - odkryli, co stało się wczoraj.
- I co z tego Peter? - przerwała Michelle - Mojego brata już nie ma... Pracy też nie... Jak to mogło się stać? Przecież pan Morello miał nas uratować. I jeszcze ta farsa z Tommym, tuż przed wybuchem w hotelu...
Carbone zmarszczył brwi. Pomyślał chwilę, po czym zapytał:
- Czy w ostatnich dniach zauważyłaś, że ktoś przygląda Ci się szczególnie?
- Co masz na myśli?
- Czy ktoś chodzi za tobą? Często przebywa w tych samych miejscach co ty?
- Cóż... Był taki niski, przysadzisty, łysy...
- Z wąsem? - Na te słowa Michelle przytaknęła - To Joe Idiota. Byłaś śledzona, złotko - stwierdził Carbone - musisz wyjechać z Lost Heaven.
- Czemu? Kim jest ten Joe?
- Jeśli Łysol cię śledził - wyjaśnił Peter - Pół miasta wie gdzie jesteś. Poza tym, część z tych ludzi gotowa zabić cię w biały dzień.
Ciąg dalszy nastąpi.