Opowiadania mafijne

Może najpierw taki mały wstęp.
W powitaniach pisałem, że lubię pisać. Żebyście nie uznali mnie za kłamcę, macie tu próbkę moich możliwości. Akcja tego krótkiego opowiadanka toczy się w realiach mojego PBF-a, który znajdziecie tutaj. Wszystkie postacie (oprócz barmana, który jest tam tylko NPC) są zmyślone i nie znajdzie się ich na forum. Przy okazji - pisałem to rok temu, teraz zaczynam się tego pomału wstydzić. W dodatku od tego czasu miałem przerwę w tworzeniu forum, potem zamysły się zmieniły. Dlatego opisy wnętrz nie zgadzają się tu z tymi, które można znaleźć na PBF-ie. No, już nie przedłużam.

W pokoju było ciemno. Przez wąskie szpary w żaluzjach przechodziła nikła ilość światła. W powietrzu unosił się dym z cygar i lekka woń whisky. Jedynie obecny tu Capo - Louis Scozzari - nie pił. Po prostu trunek nie przeszedłby mu przez gardło. Siedział przy stole, naprzeciw dona rodziny de Lucia - Franka. Obok dona stał jego zaufany Consigliere, Vito Binenti. Panowała zatrważająca cisza, wszyscy patrzyli na siebie. Louis siedział jakby połknął kij. Wreszcie Frank wyciągnął kolejne cygaro, zapalił i odezwał się:
- Louis, tak nie może być, nie możemy sobie pozwolić na...
- Ale szefie, ja naprawdę... - Chciał przerwać Louis, ale don uciszył go ruchem ręki.
- Nie możemy sobie pozwolić na takie wpadki. Jestem w tym interesie od dwunastu lat, początkowo byłem zwykłym chuliganem, teraz jestem szanowanym bossem rodziny mafijnej. Ciężko pracowałem na szacunek - mówił wciąż spokojnie Frank, ale widać było, że niedługo straci panowanie nad sobą. - Nie mogę stracić tego szacunku. Nie mogę.
- Ale szefie... - Próbował dalej przerażony Capo, ale znowu został uciszony.
- Louis, znamy się od dawna, wiele ci zawdzięczam... byłeś zawsze dobrym Capo - don zaczął mówić coraz głośniej. - Co cię do cholery skłoniło żeby nas zdradzać? Ile ci dali za te informacje?
- Ale ja naprawdę nie...
- Ile?!
- Nic, naprawdę
- Nie, nie... - Frank zaczął się śmiać pogardliwie. - Tak to się nie dogadamy. Wiesz co ty zrobiłeś? Złamałeś Omertę! Czy ty wiesz co to znaczy?
- Szefie, daj mi się wytłumaczyć.
- Proszę więc, mów.
- No więc, ja naprawdę nie rozmawiałem z tym policjantem. Nie wiem skąd on to wie, ale ja nic nie wygadałem. Składałem przecież przysięgę, że nigdy nie zdradzę naszych sekretów. Przecież ja zawsze dotrzymuję słowa!
- Dotrzymywałeś - poprawił go don. - Ale nie wiem dlaczego tym razem go nie dotrzymałeś. Cóż... można to zakończyć tylko w jeden sposób - powiedział Frank i wyciągnął rękę do swojego Consigliere. Louis poczuł że zrobiło mu się nagle jakby gorąco. Przecież on nie wyjdzie stąd żywy! Po co stawił się na wezwanie dona? Mógł wyjechać za granicę i nigdy nie wrócić! Ale... czy na pewno? Czy nie znaleźliby go, choćby po latach za granicą i nie zabili? Tymczasem Vito sięgnął po płaszcz bossa. Chwila, przez którą grzebał w kieszeni, wydawała się Louisowi wiecznością. Próbował sobie przypomnieć modlitwy nieodmawiane od lat. Słowa jednak plątały mu się i nim zdążył sobie choć jedno przypomnieć zauważył coś metalowego w rękach Consigliere. Ten widok przyprawił go o szybsze bicie serca, myślał że dostanie zawału. Vito podał spokojnie donowi obrzyna.
- Na Sycylii nazywają tą broń luparą - powiedział łagodnie Frank. - Przykro mi z tego powodu, ale tradycja nakazuje mi jej użyć - I nim do biednego Capo dotarł sens tych słów w powietrzu rozległ się huk i uniosła się spora chmura dymu. Postrzelony Louis poleciał razem z krzesłem na sporą odległość. Kiedy upadł na podłogę w jego brzuchu widniała okropna rana. Kosztowny garnitur był cały poplamiony krwią. Tymczasem Frank spokojnie odłożył broń i powiedział do swojego przyjaciela:
- Zawołaj tu chłopaków, niech wyniosą ciało. Wywieziemy je jak zwykle do portu - Consigliere opuścił więc chwilowo pokój. Frank został tu sam, a towarzystwa dotrzymywało mu tylko ciało leżące na ziemi. W oczach martwego już gangstera widać było przerażenie. Z jego ust powoli wypłynęła ostatnia strużka krwi. On nie żyje. A przecież był tak dobrym człowiekiem.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? Czy źle ci było? Czy ja ci za mało płaciłem, nie pomagałem ci w problemach? Czy nie pamiętasz już naszego świętowania każdego sukcesu? Tak mi się odpłacasz za te wszystkie dobrodziejstwa? - Te i podobne myśli latały po głowie Franka i nie dawały mu spokoju. Siedział jeszcze dwie minuty i kiedy zaczął się już niecierpliwić usłyszał kroki. Chwilę potem ktoś nacisnął klamkę. W drzwiach ukazał się postawny mężczyzna. Nowe buty, zbyt drogie dla wielu mieszkańców tego miasta, eleganckie, czarne spodnie od garnituru i płaszcz sprawiały że wyglądem przypominał bardziej opływającego w luksusy polityka, niż zwykłego pracownika "pewnej organizacji" którym przecież był. Wszedł on do środka, a za nim pojawił się jego niemniej elegancki kolega. Przelotne spojrzenie na ciało wystarczyło im, aby domyślić się co zrobił ten człowiek. Chwycili go więc, jeden za ręce, drugi za nogi i wynieśli z pomieszczenia. Po chwili wszedł też barman, który pełnił jednocześnie rolę sprzątacza - Salvatore Marcello. Trzymał on w ręku mopa i zaczął ścierać z podłogi ślady krwi. don cały czas siedział posępnie na krześle i palił cygaro. Jakoś mu zbrzydło. Czy ma to jakiś związek z tym że palił je w momencie śmierci Louisa? Nie wiedział tego. Wreszcie i Salvatore wyszedł, a wtedy don został w pokoju sam. Siedział tak dłuższy czas i zawołał w końcu:
- Tak nie może być! - Zastanowił się chwilę do czego się doczepić. Nagle jego wzrok padł na żaluzję. - Tu jest za ciemno! - I odwiesił strasznie przeszkadzający mu "element wystroju" okna. Teraz zrobiło się tu zdecydowanie jasno, a przez to nieco przytulniej. Unoszący się w powietrzu siwy dym też zaczął dokuczać Frankowi. Otworzył więc okno wpuszczając świeże powietrze. Czuł, że tego dnia nie ma już ochoty nic robić. Jednak jak w takim razie spędzi resztę dnia? Położy się już teraz spać, czy przesiedzi cały dzień w zamknięciu? Pomysł z położeniem się spać okazał się jednak głupi, w końcu jest przecież dopiero południe. Sięgnął więc po butelkę whisky. Może choć w alkoholu znajdzie ratunek od trosk. Nalał więc sobie do kieliszka rozlewając nieco. Podniósł kieliszek do ust i chwilę rozkoszował się aromatem. Był to jeden z tych trunków, które zostały wyprodukowane w bliżej nieokreślonym celu, bowiem tylko nielicznych stać na ich zakup. Boss rodziny mafijnej z pewnością należał do tych nielicznych. Pochylił się więc do tyłu i jednym haustem wypił zawartość kieliszka. Zrobił kwaśną minę kiedy poczuł jakby napój wypalał mu jamę ustną. Po chwili znowu nalał sobie kieliszka i znowu się napił. Nadmiar dymu spalonych cygar i wypitego alkoholu przyprawiły go o ból głowy. Zamknął więc okno i sięgnął po swój płaszcz. Czas się trochę przewietrzyć. Chwilę mocował się z ciasnymi rękawami, aż wreszcie był gotowy. Oczywiście dla bezpieczeństwa schował do kieszeni broń. Był to Colt Detective Special. Miał małą siłę rażenia, ale był lekki i poręczny, więc świetnie nadawał się do obrony. Oczywiście wychodząc Frank nie zapomniał zakluczyć drzwi do swojego pokoju. Może i był bardzo towarzyski, ale cenił sobie prywatność. Skierował swe kroki ku wyjściu i rzucił do Salvatore:
- Idę się przewietrzyć - Skinięcie głową było jedyną odpowiedzią. Frank przeszedł między kilkoma gangsterami, którzy rozstąpili się z należnym szacunkiem. Wreszcie doszedł do drzwi i lekko je popchnął.
Uwaga! Rozpoczynam właśnie pracę nad pewnym ciekawym, lecz pracochłonnym projektem. Otóż planuję napisać opowiadanie (powieść? Może tego wyjść ze dwieście stron...) na podstawie pierwszej części gry MAFIA.
Czy to trudne i denerwujące? Jak cholera.
Czy to satysfakcjonujące? Patrz wyżej.
Póki co przedstawię wam tylko opis pierwszej misji (Propozycja nie do odrzucenia). Czekam na waszą reakcję. Resztę otrzymacie dopiero, kiedy całość będzie ukończona. Nie ukrywam, że interesuje mnie głównie krytyka. Fajnie się czyta pochwały, ale nic mi one nie dają. Wolę raczej wiedzieć co zrobiłem źle i jak to poprawić. Oczywiście interesuje mnie też ogólna opinia - czy to aż taki śmieć jak mi się wydaje?
Przy okazji - kto ma taką możliwość, powinien odpalić tę misję w Mafii i porównać ją z pierwszym akapitem tekstu. Możecie być nieco zaskoczeni ;)

Thomas Angelo był zwykłym taksówkarzem. Zarabiał małe pieniądze i harował od rana do nocy, ale i tak był szczęśliwy, że w ogóle miał pracę. Czasy były ciężkie i wielu ludziom żyło się gorzej od niego. Ale to właśnie dzięki taksówce po raz pierwszy spotkał ludzi Salieriego. Pewnej nocy chciał zrobić sobie przerwę na papierosa. Nagle usłyszał odgłosy wypadku.
Zdążył zrobić dwa kroki w tamtą stronę, gdy nagle zza rogu wybiegł odziany w czarny garnitur mężczyzna z pistoletem. Ktoś za nim krzyczał nerwowo:
- Sam! Psiakrew, trafili mnie...
- Zbieraj się i spadamy. Tu jest taksówka, wszystko będzie dobrze – odpowiedział bogato ubrany człowiek.
Tommy zdał sobie sprawę, że ci faceci muszą stamtąd uciekać i to jak najszybciej, więc uznał, że lepiej ich posłuchać, niż zarobić kulkę w głowę. Z nerwów upuścił papierosa, widząc, że uzbrojony typ celuje w niego. Został popchnięty w kierunku samochodu.
- No jazda... szybciej! – zaczął na niego krzyczeć mężczyzna. Do taksówki zaczął, kulejąc, iść jego ranny towarzysz ubrany w równie szykowny, ale szary, garnitur. Na jego brzuchu widniała plama krwi wielkości pięści. Nagle upadł. Nic dziwnego – ciężko się utrzymać na nogach z taką raną. Wreszcie wszyscy wsiedli pośpiesznie do auta.
- Dokąd? – spytał przestraszony Tom.
- Gdziekolwiek! Byle szybko... mam nadzieję, że jeździsz cholernie szybko... – krzyczał ranny człowiek, celując w niego pistoletem. Po chwili dodał – Szybciej niż jechał Sam.
Taksówka ruszyła więc z piskiem opon, jakby goniło ją sto diabłów. Byle przed siebie, byle dalej od tych panów, którzy ją ścigali.
- Posłuchaj mnie teraz! Musimy zgubić tych pajaców, co za nami jadą. Jeśli się nie sprawisz, będziemy wąchać kwiatki od dołu – a ty razem z nami. Do dechy, facet! – zaczął mówić postrzelony, już trochę spokojniejszy. Samochód jechał coraz szybciej, lecz wkrótce za nim pojawił się drugi pojazd. Raz po raz wychylał się z niego jakiś osobnik, oddając strzały w kierunku taksówki.
- RUSZAJ!!! – krzyknął znowu krwawiący mężczyzna, jakby nie widząc, że są już przecież w ruchu. Po chwili zawtórował mu jego towarzysz.
- Gaz do dechy!
- Robię co mogę, ale nie przywykłem do pościgów – powiedział Tom, lekko poirytowany. Naprawdę, krzyczący pasażerowie nie ułatwiali mu jazdy.
- Gaz do dechy, siedzą nam na ogonie – zawołał znowu mężczyzna nazwany wcześniej Samem. Taksówka była już bliska pełnej prędkości, zostawiając ślady opon na każdym zakręcie. To jednak nie starczyło, żeby zgubić tych strzelających drani.
- Szybciej bym uciekał pieszo – powiedział ironicznie facet w szarym garniturze. Gdyby nie zagrożenie życia, Tommy uśmiechnąłby się w tej chwili, wyobrażając sobie, jak postrzelony facet biegnie siedemdziesiąt kilometrów na godzinę.
- Myślicie, że chcę dostać kulkę? Staram się! – odkrzyknął, starając się uciszyć niecodziennych pasażerów. Zanim jednak skończył mówić, został zagłuszony przez radosny okrzyk Sama.
- Znakomicie! Udało się! – Sens tych słów dotarł do Toma dopiero po chwili. Wyobrażał sobie, że tu zginie, a oto zgubił tych typów w mniej niż pięć minut. Widocznie ich samochód był już uszkodzony, przez co nie byli w stanie dogonić rozpędzonej taksówki. Ciekawiło go tylko kim są jego nowi klienci i jak będzie teraz wyglądać ich pożegnanie. Ciężko było mu w ogóle myśleć o tym, że uratował ich życie.
- Dobra robota, stary. Teraz zawieź nas do baru Salieriego. Pokażę ci drogę.
Tommy uśmiechnął się lekko i skinął głową. Jego radość minęła gdy obejrzał się, by zobaczyć czy nic za nim nie jedzie. Tylna szyba była potłuczona, a w dodatku w tylniej części samochodu znajdowało się kilka dziur po nabojach. To już koniec, wyleją go. W dodatku policja zacznie węszyć, gdy dowie się o tej strzelaninie. W końcu pójdzie do więzienia za to, że pomógł tym ludziom. Nie miał jednak ochoty dzielić się swoimi obawami z tymi typami. I tak zresztą nic by to nie dało. Teraz ważne było tylko dowiezienie swoich ostatnich klientów tam, gdzie sobie tego życzyli.
Taksówka skręciła w stronę Małych Włoch. Thomas zdawał sobie sprawę z tego, że musi przejechać jakieś pół miasta, ale nie obchodziło go to. Najważniejsze, że żyje. Odetchnął i zaczął się spokojnie rozglądać. Znajdował się właśnie w Hoboken, dzielnicy robotniczej. Po obu stronach jezdni znajdowały się stare, brudne kamienice. Samochód lekko podskakiwał na brukowanej drodze. Tommy, z racji bycia taksówkarzem, znał miasto jak własną kieszeń. Skręcał niemal nieświadomie, ledwo patrząc na drogę. Jego uwaga była teraz raczej skupiona na jednej z od dawna zamkniętych fabryk. Lubił oglądać miasto nocą, gdy wszyscy już spali. Lost Heaven nie potrzebowało wielkich ludzi – samo w sobie było już dość niesamowite. Wielki, ceglany budynek z rzędami okien wprost zapierał dech w piersiach. Było to miejsce pracy szarych obywateli z klasy robotniczej, a mimo to miało w sobie coś majestatycznego i wspaniałego.
Dopiero po paru minutach zdał sobie sprawę, że nieznajomy w szarym garniturze raz za razem informuje go, gdzie powinien skręcić. Tommy ukradkiem spojrzał na niego. Widział przed sobą szczupłego, młodego mężczyznę, z krótkimi, czarnymi włosami i blizną na policzku. Jego wąskie usta i błyszczące oczy nadawały mu wyglądu pasującego raczej do poważnego, ale złośliwego ulicznego chuligana, niż do człowieka w garniturze i z pistoletem w kieszeni. Nagle do Thomasa doszło to, co większość ludzi skojarzyłaby od razu. Ci faceci byli z mafii! To przecież oczywiste. Bar Salieriego to przecież siedziba rodziny Salieri. Jak mógł na to nie wpaść od razu?
- Dobra, teraz skręć w lewo. Bar jest na końcu tej ulicy, dokładnie przed nami. Zatrzymaj się tam – powiedział nagle ranny mężczyzna. Tommy posłusznie pojechał we wskazanym kierunku.
Miał przed sobą szary budynek, z dużą, zielono-żółtą markizą, na której znajdował się biały napis „Salieri’s”. Większą część ściany zajmowały dwa okna – z napisem identycznym jak na markizie – i szklane drzwi. Bar był wciśnięty między dwa brązowe bloki. Tom zauważył, że przy wejściu rozmawia ze sobą dwóch członków mafii, w garniturach podobnych do tego, noszonego przez Sama. Taksówka zatrzymała się niedaleko.
- Nareszcie jesteśmy w domu – Postrzelony gangster był wyraźnie zadowolony. Najwidoczniej nie był tak zły, jak się na początku wydawał. Chyba po prostu nie lubił, gdy ktoś za nim jechał i strzelał w jego kierunku – Zaczekaj tu, przyjacielu. Sam przyniesie ci coś od pana Salieriego. Dzięki za pomoc.
Mężczyźni wysiedli z samochodu, a Tom zgasił samochód. Przez chwilę patrzył, jak odchodzą w kierunku baru, witając się gestem ze stojącą tam dwójką. Gdy wreszcie drzwi się za nimi zamknęły, taksówkarz spojrzał przed siebie i zaczął rozmyślać. Czy to był sen? Przecież takie rzeczy się nie dzieją zwykłym ludziom! Chciał tylko zapalić papierosa. Nagle obok rozbił się samochód, wybiegli jacyś ludzie z bronią i kazali mu ich stamtąd zabrać. Potem musiał uciekać przed samochodem wyładowanym strzelającymi ludźmi. Kiedy wreszcie ich zgubił, miał odwieźć swoich nowych klientów do siedziby rodziny mafijnej, a teraz czeka na jakąś rzecz od przywódcy tejże rodziny.
Dla uspokojenia, Tom zapalił papierosa. Spojrzał w kierunku dwóch rozmawiających gangsterów, którzy zdawali się na niego patrzeć. Zignorował ich jednak i powrócił do rozmyślań. Co też mógłby mu dać ktoś taki jak don Salieri? Gangsterskie filmy, które parę razy udało mu się obejrzeć w kinie Twister nie pozostawiały wątpliwości. Był dla mafii osobą wielce niewygodną, a jedynym prezentem, jaki mógł otrzymać, była kulka w łeb. Myśl ta napawała go lękiem. Ze zdenerwowania zaciągnął się potężnie papierosem, aż poczuł nieprzyjemne kłucie w płucach. Zdecydował się – odjedzie stąd, nie czekając na Sama.
Nie zdążył. Dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami baru poinformował go, że ktoś właśnie stamtąd wyszedł. Serce zabiło mu mocniej, gdy zauważył idącego w jego stronę członka mafii. Zaraz będzie martwy. Potem wywiozą jego zwłoki do portu i utopią, żeby nikt ich nie znalazł.
Sam szedł pomału i spokojnie, sięgając za pazuchę. Tom doskonale znał ten gest z filmów. Właśnie w taki sposób większość gangsterów sięgała po broń. Niemal mimowolnie sięgnął po kluczyk i próbował włożyć go do stacyjki. W ciemności okazało się to jednak za trudne i gdy znowu wyjrzał przez okno, Sam stał już obok. Taksówkarz zaczął pośpiesznie wymawiać w myślach słowa modlitwy. Przez ten ułamek sekundy przez jego głowę przebiegło więcej myśli, niż wcześniej w ciągu miesiąca. Czy umieranie boli? Co się dzieje z człowiekiem po śmierci? Czy mógłby tego jakoś uniknąć, gdyby od razu wskoczył do taksówki i uciekł, nie zabierając ze sobą tych ludzi? Czy w ogóle miał wpływ na swój los? A może to było przeznaczenie, może już od początku świata zaplanowane było, że tej nocy zrobi sobie przerwę na papierosa? I właśnie w momencie, gdy zaczął rozpaczać nad niesprawiedliwością tego świata, w ręku Sama dostrzegł kopertę.
- Pan Salieri chciałby ci podziękować, ja i Paulie też. To rekompensata za uszkodzenie samochodu i zapłata za usługi. Myślę, że powinno wystarczyć – powiedział spokojnie.
- Oczywiście, na pewno, dziękuję. Proszę pozdrowić pana Salieriego – odrzekł Tom, niemal nie zdając sobie z tego sprawy. Musiał wyglądać zabawnie, gdy jąkał się ze strachem w oczach.
- Pan Salieri kazał ci przekazać, że jest bardzo wdzięczny. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz przyjść i poprosić o pomoc, bo pan Salieri nie zapomina przyjaciół, którzy mu pomogli. A jeżeli jesteś zainteresowany, może znajdzie się dla ciebie jakaś robota u nas. Dobrze płatna. Zawsze potrzebujemy takich bystrych chłopaków jak ty.
- Okej... okej... Pomyślę o tym, dziękuję, naprawdę dziękuję... Pójdę już... Muszę naprawić samochód i tak dalej – mówił Tom, jąkając się coraz bardziej i nerwowo kiwając głową. Zrobił z siebie idiotę i chciał jak najszybciej stamtąd odjechać.
- W porząsiu, rozumiem. Zastanów się... I mam nadzieję, że cała sprawa pozostanie między nami. Trzymaj się!
Tom skinął tylko głową i szybko odjechał. Przejechał tak może ze dwadzieścia metrów, całkiem osłupiały i nagle roześmiał się głośno, jak szaleniec. Już drugi raz dzisiaj myślał, że zginie, a okazało się to nieprawdą. Och, jaki był głupi! Myślał, że chcą się go pozbyć, a tymczasem wręczyli mu tylko kopertę. Z drugiej strony zrobiło mu się trochę wstyd. Źle ocenił tych ludzi. Teraz już wiedział, że filmy kłamią.
Spojrzał na trzymaną w ręku kopertę. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów Sama. To były pieniądze. Ale ile?
- W domu to sprawdzę.

Kiedy otworzył kopertę, o mało nie dostał ataku serca. Było w niej znacznie więcej niż potrzebował na naprawę. Ale nawet przez minutę nie zastanawiał się nad propozycją. Nie chciał zadawać się z przestępcami, nawet jeżeli mieliby wszystkie bogactwa świata. Lepiej być biednym i żywym, niż nadzianym i martwym, prawda? Chciał naprawić taksówkę i jak najszybciej o wszystkim zapomnieć. Ale jego matka zawsze powtarzała: nigdy nie wiesz, co zapisał dla ciebie Bóg.

Dwie ważne uwagi
1. Akapity niestety się "zrąbały". Nic na to nie poradzę.
2. W tym tempie powinno mi się udać opisać całą grę w jakieś dwa tygodnie
JAki ma sens opisywanie gry?? Streszczenie scenariusza czy co?
"Ileż to razy w myślach osiągałem wszystko. Udało mi się tylko nie być komunistą."

Adam Miałczyński, Adaś.
Też kiedyś coś takiego robiłem, jakieś 2 lata temu. Pare razy, przeważnie dochodzilem do ok. 3/4 misji i mi się nudziło :-P Pamietam raz jak na telefonie pisałem, bo spać nie mogłem w nocy, ahh te stare lata, kiedy to byłem jeszcze młody i głupi :-F
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Obrazek
Też uważam, że to chybiony pomysł. Nie lepiej napisać coś własnego i dać upust swojemu talentowi, czy przepisywać ślepo scenariusz? My znamy M. na pamięć i nas to nie zainteresuje. Gdzie indziej skapną się o co chodzi i dostaniesz bana za plagiat. To bez sensu.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Tak, wiem, pomysł trochę śmieszny. Dla mnie to rodzaj treningu (czasem takie sobie robię... kiedyś opisywałem np. siadanie na krześle na 50 linijek w Wordzie). Dla czytelników zaś może to być pewne urozmaicenie. Przykładowo gdzieś (na jakieś 90% to było tutaj, na tej stronie) widziałem gazetę z Lost Heaven. Opisywała ona w sumie zdarzenia z gry, więc nikogo nie powinna interesować. A jednak mnie zainteresowała i chyba nie tylko mnie.
Ja robię to samo, tyle że w formie opowiadania.
Pamiętam dobrze, że dopiero po obejrzeniu w telewizji trzeciej czy czwartej części Harry'ego Pottera sięgnąłem po książki. Myślicie, że nudziłem się, czytając coś, co już przecież znałem? Nie. Na ekranie zresztą nie dojrzy się wszystkiego - nie ma myśli i wyraźnie zaznaczonych emocji.

Poza tym - o plagiacie nie ma tu mowy. Przecież nie zamierzam tego sprzedawać. Gra jest dla mnie tylko inspiracją.

Jeśli kogoś to interesuje - jestem właśnie w trakcie opisywania misji Impreza Koktajlowa.
Rozumiem gazety: opisywanie wydarzeń z innej perspektywy. Ja też robię podobnie. Ale Twoje pierwsze opowiadanie to czysta kalka. Prawie żadnej inwencji twórczej. Nie wiem też, co może trenować przepisywanie scenariusza.

Ale jeśli chcesz, to twórz! Nikt Ci przecież tego nie zabroni.
"Czego mam oczekiwać? Hades moim domem. W ciemności uścielę sobie łoże."
(Hi.17:13)
Co może trenować? Samą umiejętność opisywania! Przecież nie każdy potrafi jakąś ująć w słowa, że po prawej jest jakiś budynek, dalej jakiś inny, a po lewej stoi samochód. W dodatku bez powtórzeń i żeby jakoś to brzmiało.

I jeszcze jedno - granie w Mafię nigdy nie było jeszcze tak przyjemne :)